piątek, 24 czerwca 2011

Gombrowicz i nieprzekładalność emocjonalna.

Może się trochę nakręcam i może trochę przesadzam, ale przeraża mnie wpływ literatury na moje życie, na moje oczekiwania od niego, na moje postrzeganie tego, co się dzieje, na osobisty podział wydarzeń na ważne i nieważne, na kontakty z ludźmi, na własną narrację, którą układam w głowie. Narracje do wydarzeń rzeczywistych, to już jak nałóg; to natychmiastowe analizowanie, które prowadzi donikąd. Tego mnie nauczyły książki. I miliarda innych rzeczy.

Zastanawia mnie też inna rzecz: dlaczego czuję taką awersję do literatury obcej?  Nie ma to źródeł w jakichś ewentualnych mesjanistycznych poglądach albo w poczuciu wyższości polskiej literatury. Chodzi mi raczej o sam język. Słowa. Mnie fascynują słowa, które powstały pierwotnie w języku polskim. W większości przypadków jestem zdolna, aby określić, czy dana książka to oryginał po polsku, czy tłumaczenie z innego języka. Nie mówię tu o tłumaczeniach perfekcyjnych, ale o takich, w których jest mnóstwo niezręcznych konstrukcji językowych – bo ich jest zdecydowanie więcej. Mnie samej z trudem przychodziłoby mi tłumaczenie literatury – bałabym się zatracić  językową formę dzieła (nie mam na myśli nieprzekładalności czysto językowej czy kulturowej - a jakąś metafizykę, która tkwi w każdym słowie w każdym języku; nie potrafię sobie wyobrazić takiego samego ładunku emocjonalnego w każdym osobnym słowie, gdyby je przetłumaczyć na inny język; ja osobiście mam tak, że do wielu słów jestem bardzo mocno przyzwyczajona, kocham patrzeć na nie, oglądać, słuchać brzmienia; to wszystko określa ten ładunek emocjonalny, którego nie da się przetłumaczyć, choćby się mocno chciało). 

To chyba dlatego tak kocham polską literaturę. Kocham język polski. Podziwiam nawet te słowa, których nie lubię, przyglądam im się, rozgryzam etymologię, do każdego się przyzwyczajam, określam ładunek każdego osobnego wypowiedzenia, składam to wszystko w jedno. Wiem; przesadzam, gloryfikuję zbyt mocno, ale co poradzę, że jak tak czuję.

Nasuwają mi się tutaj dwa ostatnio znalezione cytaty z Gombrowicza – podziwiam tego człowieka za umiejętność wykorzystania groteski i niesamowitą prawdziwość wniosków, które wysuwał.

Przerwij na chwilę pisanie wierszy, malowanie obrazów, rozmowy o surrealizmie, zastanów się naprzód czy to czy to cię nie nudzi, sprawdź, czy to wszystko jest dla ciebie takie ważne, pomyśl, czy nie będziesz bardziej autentyczny, swobodny i twórczy lekceważąc bogi, do których się modlisz.
 — Witold Gombrowicz Dziennik 1953-1956, Kraków 1986

Nie można walczyć z tym, co dusza sobie wybierze.
- Gombrowicz


Dlaczego ja walczę?
Dlaczego próbuję kwestionować?

3 komentarze:

  1. Ale poniekąd zrobił bym wyjątek dla łaciny, która ciężko w Polsce nazwać historycznie językiem obcym. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że do XVIII wieku był to język urzędowy w Polsce. A i duża część naszych słów właśnie z łaciny pochodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zastanawiałam się nad tym głębiej, ale coś w tym jest rzeczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przy czym problemem tej łaciny o której piszę jest to że w zasadzie mało kto ja zna. Poloniści się nią nie zajmują bo to nie po polsku, a u większości filologów klasycznych budzi tylko obrzydzenie, jako późne i kalekie cudactwo. I tak poza kilkoma autorami leży sobie w zapomnieniu, zakopana dla świata ;)

    OdpowiedzUsuń