Jako, że jest piątek, do tego znów urodziny w trójkowym
klimacie (trzydziestolecie LP3), postanowiłam napisać parę słów. W sumie
wiedziałam, że nigdy nie będę bloga prowadzić jakoś bardzo regularnie, bo po
prostu nie mam tego nawyku. Do tego w ostatnim czasie w moim życiu dużo się
dzieje, dużo piszę, dużo książek, poezji, słów i nie mam czasu nawet na
porządne zachwycenie się i wyrażenie tutaj tego.
Ostatnio przede wszystkim znajduję się w kręgu słowa
poetyckiego. Uściślając: Świetlickiego dużo czytam, odkąd w ogóle mam ten jego
zbiorczy tom wierszy, to czytam o wiele więcej, niż miałam dostęp tylko w Internecie
do tej poezji. To jest jeszcze jeden argument za kupowaniem tomików poezji. Ale
nie o tym chciałam pisać.
Ostatnio kupiłam książkę „Mistrz Świata. Szkice o twórczości
Marcina Świetlickiego”. Wiadomo, że każdy poważny poeta ma swoje opracowania,
ale jakoś zawsze trudno było mi wyobrazić sobie jakieś poważniejsze analizy na
temat właśnie jego poezji. Nie dlatego, że nie jest ważna, tylko wydaje mi się
na tyle bliska, że rozdrabnianie jej na czynniki pierwsze mogłoby spowodować
nadinterpretację. Tak jest oczywiście zawsze w przypadku jakiejkolwiek analizy,
ale z jakiegoś dziwnego powodu tutaj mi się to wydało szczególnie ryzykowne.
Ale jednak czytanie tych szkiców jest bardzo odkrywcze momentami, momentami
jedynie unaocznia to, co czuło się od dawna, jeszcze innym razem się zupełnie
nie zgadzam z tym, co jest napisane. Bo tak jest z interpretacją poezji (mam
takie wrażenie).
Lecz czasem najlepiej ułożyć własny tekst krytyczny, własny
klucz do świata danego autora, ale przy tym pamiętać, że może być błędny i nie
upierać się przy nim tak bardzo.
Odbierać po swojemu i już. Każdy ma to piękne prawo.