czwartek, 23 lutego 2012

Potężna dawka Świetlickiego.

Dziś kurier dostarczył wyczekiwane książki. Wśród nich "Wiersze" Świetlickiego. Uwielbiam jego wiersze, jednak dopiero ostatnio zdecydowałam się na kupienie jego wierszy (jakkolwiek to brzmi) - dzięki, Jadziu, za pomysł. Dzięki Tobie też parę innych cudowności poczytam, na które się wcześniej wahałam zdecydować.

Zbiór zawiera 535 wierszy mistrza. Wydanych w latach 1992-2009, ponadto 77 wierszy niepublikowanych i 44 rozproszone gdzieś. Na ile słów to się składa.

Słów pięknie dobranych, nieraz niesamowicie oddających to, co chciałabym ja sama napisać.  Język jest nieopisany, jak dla mnie, bo niby styl jednolity generalnie, ale każdy wiersz jest inny. A kiedy przeglądałam te jeszcze w sumie nigdy nie widziane, dawno napisane, to w ogóle bym nie rozpoznała, kto to napisał.

Siła słowa ukazana w każdym jednym wierszu; siła jednego zdania; plastyczność i kunszt.



czwartek, 16 lutego 2012

Oniryczna realność i Dubravka Ugrešić

Lubię inne sposoby pisania, inne powieści, mające sporą ilość przemyśleń, filozofii, ale jednocześnie pozwalające każdemu czytelnikowi wynieść z lektury coś dla siebie z jej treści. Teraz jestem w trakcie czytania książki Dubravki Ugrešić "Muzeum bezwarunkowej kapitulacji" (w międzyczasie tak zwanym, przeplatanym lekturą zadaną na ćwiczenia z literatury). Czyta się ją dość fragmentarycznie, mimo ogólnej ramy, zawiera mnóstwo, ale to mnóstwo cytatów, które są warte uwagi, mądre, a na pewno ciekawe.

Myślę, że trafnie książkę opisuje króciutka recenzja Mariny Warner, która znajduje się na tylnej okładce:
W "Muzeum bezwarunkowej kapitulacji" Dubravka Ugrešić stworzyła nowy ton wypowiedzi, mogący sprostać "onirycznej realności" współczesnej historii. Powieść pozostaje w pamięci: jak żadna inna obnaża konsekwencje zmian na mapie politycznej świata."

Oniryczna realność uderza. W życiu codziennym też, nie tylko we współczesnej historii. Ale to jest osobny temat; myślę, że każdy nieraz żył i miał wrażenie, że to tylko konwencja.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Czwarta, wpół do czwartej.

Zawsze, gdy nie śpię o wpół do czwartej, to czuję się bardzo pomiędzy, czuję się zawieszona między wczoraj a dzisiaj, które się niedawno zaczęło. Najczęściej jednak znakomita większość ludzi już śpi, nie ma z kim rozmawiać, więc jest się skazanym na siebie. A jeszcze bliżej jest do godziny czwartej rano. A o czwartej nad ranem to już Szymborska niech się wypowie zamiast mnie. 

Czwarta nad ranem
Godzina z nocy na dzień.
Godzina z boku na bok.
Godzina dla trzydziestoletnich.

Godzina uprzątnięta pod kogutów pianie.
Godzina, kiedy ziemia zapiera nas.
Godzina, kiedy wieje od wygasłych gwiazd.
Godzina a-czy-po-nas-nic-nie-pozostanie. 

Godzina pusta.
Głucha, czcza.
Dno wszystkich innych godzin.

Nikomu nie jest dobrze o czwartej nad ranem.
Jeśli mrówkom jest dobrze o czwartej nad ranem
- pogratulujmy mrówkom. I niech przyjdzie piąta,
o ile mamy dalej żyć.

piątek, 10 lutego 2012

(Nie)prowincjonalna rzeczywistość.

"Istnieją w niektórych miastach prowincjonalnych domy, których widok rodzi melancholię, podobną tej, jaką budzą najposępniejsze klasztory, najbardziej jednostajne stepy lub najsmutniejsze ruiny. ”
— "Eugenia Grandet" (pierwsze zdanie powieści), H. Balzac, tłum. T. Boy-Żeleński

I rzeczywiście istnieją.  Dziś nie tylko w miastach prowincjonalnych. Wszędzie. Są domy i bloki posępne. Budzące zamyślenie, melancholię i coś w rodzaju niechęci. 

Ile razy przechodziłam w tamtym roku w drodze na uczelnie obok takiego bloku; to była tylna jego część. Prawie zawsze słyszałam kłótnie,  dobiegające nieraz z kilku mieszkań jednocześnie. Przy dodatkowym widoku tych odrapanych ścian, leżących na ziemi klusek, innych resztek jedzenia, czasem i garnków; stojących nieraz na małych balkonach smutnych dzieci, patrzących na mnie ukradkiem (wyszły tam zapewne po to, żeby nie słyszeć kłótni, nie uczestniczyć), naprawdę potrafiło zniechęcić i wprawić w pewien rodzaj melancholii. Zwłaszcza, jeśli ma się w sobie pewien rodzaj wrażliwości.

Dziś jestem szalenie niekomunikatywna, to się też zapewne objawia w moich słowach, ale tak mnie naszło.

środa, 8 lutego 2012

Trochę myśli w sosie z chaosu.

Kilka dni temu opublikowałam na zupę parę słów na temat, który ostatnio mnie lekko zastanawiał. Masa ludzi uważa mnie za skrajnie nietowarzyską i niedostępną. To wcale nie wygląda w ten sposób. Po prostu nie umiem utrzymywać kontaktu z ludźmi. I niestety, rzeczywiście coś w tym jest. Nie chodzi tylko o tę sferę. Ostatnio zastanawiałam się nad powierzchownością, grą - budowaniem siebie dla innych. To zapewne wpływ lektury biografii Gombrowicza, który doskonały był w tej sztuce.

Pomijam już to, że każdy się wciela w różne role i jest inny wobec różnych osób ze względu właśnie na role. Ale chodzi o to, że nawet w tym robi się często sobie dobry PR, zbyt dobry względem rzeczywistości. A to już wynika ze sprzeczności między tym, kim się jest, jak się siebie widzi, a jak widzą nas inni. To czasem doprowadza do ciekawych sytuacji w życiu.

O wiele trudniej w tym całym galimatiasie mają osoby zamknięte w sobie i dość nieśmiałe, bo przez niezdolność do otworzenia się na świat, chowają się i nie dają poznać. Wiele tracą, choć z drugiej strony wewnętrzny świat tętni życiem.

Trudno powiedzieć, co lepsze.

sobota, 4 lutego 2012

Przekładaniec.

"A cóż dopiero, gdy tłumacz waży się też wystąpić w roli krytyka i otwarcie kwestionować wartość cudzych przekładów?" - Barańczak, "Mały, lecz maksymalistyczny manifest translatologiczny"

Zaczęły mi się ferie, więc więcej czasu na myślenie i szukanie dziury w całym podczas czytania. Także zrobię krok dalej, niż Barańczak.

A cóż dopiero, gdy czytelnik wazy się wystąpić w roli krytyka i otwarcie kwestionować wartość cudzych przekładów? Zwłaszcza, gdy nie zna oryginału ani języka?

Gdy tylko widzi, że zdania są szalenie niezręczne, gdy słowa nie pasują do kontekstu, gdy po prostu kiepsko się czyta, a wie się, że inne popełnione przez pisarza rzeczy są inne? Bezsensowne są zarzuty, zwłaszcza, gdy drugi, konkurencyjny, przekład nie istnieje. Ale czuje się niedosyt, że wie się, że można było jeszcze głębiej wniknąć  w powieść, wiersz, że coś uleciało między słowami. Od razu się nieraz przecież czuje, gdy się czyta jakiś fragment, że to było tłumaczone. To przykre, ale... Co zrobić, co poradzić. Ponarzekać można. A czasem nie można, no bo jest zarzut, "sama przetłumacz lepiej".

Ten cytat odnosił się do manifestu, który odnosił się do tłumaczenia wierszy, ale myślę, że spokojnie też może się odnosić do książek. Przecież równie dobrze można skrzywdzić książkę, co wiersz.

Grunt jednak, że jakiekolwiek przekłady danego autora są. Można poznać inne światy...

czwartek, 2 lutego 2012

Staroświecka jak przecinek...

Dziś wszyscy masowo o poezji, książkach, czytaniu. W telewizji, radiu, prasie. Szkoda, że to się zdarza tak rzutami i to najczęściej przy okazjach przykrych. Śmierć poetki musi się stać, żeby o książkach, poezji mówić więcej. I co smutnego zauważyłam, szwendając się po stronach o Szymborskiej, o notatkach na jej temat z dzisiaj - komentarze. Spora część traktowała głównie o ciemniejszej stronie przeszłości poetki.  Czy to naprawdę dziś jest ten dzień na przypominanie o tym? Jest za co Szymborską cenić i to jest ważne.

Z tych, które cenię najbardziej:



Trzy słowa najdziwniejsze

Kiedy wymawiam słowo Przyszłość, 
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.

Kiedy wymawiam słowo Cisza, 
niszczę ją.

Kiedy wymawiam słowo Nic, 
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie.




Zdumienie

Czemu w zanadto jednej osobie?
Tej a nie innej? I co tu robię?
W dzień co jest wtorkiem? W domu nie gnieździe?
W skórze nie łusce? Z twarzą nie liściem?
Dlaczego tylko raz osobiście?
Właśnie na ziemi? Przy małej gwieździe?
Po tylu erach nieobecności?
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
Za jamochłony i nieboskłony?
Akurat teraz? Do krwi i kości?
Sama u siebie z sobą? Czemu
nie obok ani sto mil stąd,
nie wczoraj, ani sto lat temu
siedzę i patrzę w ciemny kąt
- tak jak z wzniesionym nagle łbem
patrzy warczące zwane psem?


I wiecie, coś w tym jest, że nie zdała matury ze swoich wierszy.


Edycja (05.02)
Znalazłam dziś:


środa, 1 lutego 2012

Ufność i naiwność.

"Z mocną ufnością patrzysz w czekający cię dzień, ale zwlekasz z rozpoczęciem go, będąc panem nadzwyczajnej,  nie zajętej, nie obciążonej niczym przerwy między snem i dniem, przerwy, która stała ci się nagrodą, za obyczajne sprawowanie. Uszczęśliwia cię złudzenie stałego, prostego, nie rozproszonego, kontemplacyjnie w siebie zwróconego życia, złudzenie należenia zupełnie do siebie; gdyż człowiek skłonny jest chwilowy swój stan - czy jest on pogodny, czy chaotyczny, spokojny, czy namiętny - uważać za prawdziwy i trwały stan swojego życia i zwłaszcza każde szczęśliwe ex tempore czynić natychmiast w swej fantazji piękną regułą i niezłomnym zwyczajem, choć właściwie jest przecie skazany żyć bez przygotowania i pod względem moralnym z dnia na dzień."

Tomasz Mann /Pan i pies/ przeł. Leopold Staff 
"Opowiadania", wyd. Czytelnik, 1966

Ta książka, to jedna z moich ostatnich antykwariatowych zdobyczy. Polecam każdemu Manna, bo pisze w sposób, który moim zdaniem sam się przykleja do człowieka i chce się czytać więcej i więcej. A na pewno mogę to powiedzieć o tłumaczeniu Staffa. 
To chyba mój ulubiony cytat z tego zbioru, spośród tych opowiadań. Jest może trochę naiwny, ale ma coś w sobie. Chodzi za mną od paru dni wrażenie naiwności we mnie, w tym, co robię, to może i wszędzie zaczynam są imputować? 

Ciekawe.