niedziela, 27 maja 2012

Pokolenie reklamy.


Po kolejnej lekturze, a w zasadzie odświeżeniu sobie książki Wiktora Pielewina "Generation P" nie mogę nie napisać o tym paru słów. To nie tylko obraz przemian mentalnych, kulturowych w Rosji po rozpadzie ZSRR, ale przede wszystkim studium praw, którymi rządzi się szerokopojęty świat reklamy. Kiedy czyta się te książkę, patrząc oczywiście na wszystko z przymróżeniem oka, widzi się, jaki bardzo oparte wszystko jest na manipulacji człowiekiem. Ponieważ sama trochę siedzę w tym, tym bardziej to wszystko jest zdumiewające. Uświadomienie sobie dogłębnie, że wszystko obraca się na zyskach, pieniądzach - przynajmniej u mnie - sprawia, że się odechciewa. Chce się w życiu wierzyć, że cokolwiek opiera się na jakichś wyższych ideach. Nie ma co tego wymagać w reklamie, sprawach PR, ale... Dla osób takich, jak ja, które są w dużej mierze właśnie idealistami, to trochę dobijający obraz. To samo tyczy się polityki. W tej sferze to tym bardziej bolesne, bo polityka powinna opierać się na tym, żeby ludziom było lepiej, nie na międzynarodowych układach, które w życie szarego człowieka nic nie wnoszą. Idealizm być może jest infantylny. Wydaje mi się jednak, że to nie jest powód, by stać się okropnym, bezwzględnym pragmatykiem, człowiekiem wyrachowanym i nastawionym na zysk. Trzeba sobie jednak wtedy uświadomić, że nie osiągnie się czegokolwiek w takim świecie, który nie ceni wartości jakichkolwiek. Nie osiągnie się niczego, oprócz szczerego i uczciwego spojrzenia sobie w oczy w lustrze rano, po przebudzeniu.

Nie jest to może refleksja mądra, ale trzeba sobie jakoś racjonalizować własny sposób życia. Wszystko i tak nie jest takie piękne i oczywiste, nie jest zawsze determinowane chęciami i ideałami, bo wszystko i tak zostanie zweryfikowane wydarzeniami, na które często się nie ma wpływu, bo czynniki zewnetrzne na to nie pozwalają. Pozostaje zamknąć się w swoim świecie, mieć jakieś poczucie własnej wartości, nie przejmować się tym, że reszta być może i najprawdopodobniej tego nie doceni. I nie do wszystkich, nie do większości elementów tego świata się pasuje, ma się swoje własne puzzle i trzeba próbować je układać.

Ciężka i trudna refleksja jak na początek niedzieli, pisana na cudzym laptopie, bo mój w naprawie i niekoniecznie szybko go odzyskam, a to dopiero początek dnia, który czuję, że będzie przesycony innymi słowami, które już zapiszę na innym blogu, bo ten służy mi do innych celów.

czwartek, 17 maja 2012

Moskwa alkoholowa.

"Moskwa-Pietuszki" Wieniedikta Jerofiejewa to książka, która jest alkoholową drogą krzyżową, z etapami, przemyśleniami obmytymi co prawda alkoholem, ale jednak to nie wyklucza trafności wielu z nich. Skoro droga, to pociąg. Jest tak wiele książek z motywem pociągowej podróży, że może się wydawać, że to już zużyty temat. Ale w tym przypadku jak najbardziej nie. Intertekstualność tych wszystkich przemyśleń jest niesamowicie wyeksponowana. Bardzo polecam tę książkę.

Tak, to nie jest bardzo szeroka recenzja, jak wszystkie moje. Ale ostatnio jestem do góry nogami. I świat też powoli.

P.S Zawsze mi zmieniało wszędzie te Pietuszki na Pietruszki, jak o tym pisałam, i tak mi się to zakodowało. 

piątek, 20 kwietnia 2012

Piątkowanie.


Jako, że jest piątek, do tego znów urodziny w trójkowym klimacie (trzydziestolecie LP3), postanowiłam napisać parę słów. W sumie wiedziałam, że nigdy nie będę bloga prowadzić jakoś bardzo regularnie, bo po prostu nie mam tego nawyku. Do tego w ostatnim czasie w moim życiu dużo się dzieje, dużo piszę, dużo książek, poezji, słów i nie mam czasu nawet na porządne zachwycenie się i wyrażenie tutaj tego.

Ostatnio przede wszystkim znajduję się w kręgu słowa poetyckiego. Uściślając: Świetlickiego dużo czytam, odkąd w ogóle mam ten jego zbiorczy tom wierszy, to czytam o wiele więcej, niż miałam dostęp tylko w Internecie do tej poezji. To jest jeszcze jeden argument za kupowaniem tomików poezji. Ale nie o tym chciałam pisać.

Ostatnio kupiłam książkę „Mistrz Świata. Szkice o twórczości Marcina Świetlickiego”. Wiadomo, że każdy poważny poeta ma swoje opracowania, ale jakoś zawsze trudno było mi wyobrazić sobie jakieś poważniejsze analizy na temat właśnie jego poezji. Nie dlatego, że nie jest ważna, tylko wydaje mi się na tyle bliska, że rozdrabnianie jej na czynniki pierwsze mogłoby spowodować nadinterpretację. Tak jest oczywiście zawsze w przypadku jakiejkolwiek analizy, ale z jakiegoś dziwnego powodu tutaj mi się to wydało szczególnie ryzykowne. Ale jednak czytanie tych szkiców jest bardzo odkrywcze momentami, momentami jedynie unaocznia to, co czuło się od dawna, jeszcze innym razem się zupełnie nie zgadzam z tym, co jest napisane. Bo tak jest z interpretacją poezji (mam takie wrażenie).
Lecz czasem najlepiej ułożyć własny tekst krytyczny, własny klucz do świata danego autora, ale przy tym pamiętać, że może być błędny i nie upierać się przy nim tak bardzo.  Odbierać po swojemu i już. Każdy ma to piękne prawo.


piątek, 30 marca 2012

LP3. Trójkowe urodziny.

Miałam dziś był poza domem cały dzień, ale bardzo cieszę się, że mogłam wrócić na wieczór.  W przeciwieństwie do całej masy ludzi, lubię piątkowe wieczory spędzać w domu, słuchając - tak - LP3. Lista Przebojów Trójki to mój swoisty piątkowy rytuał. Tak, jak głosowanie na nią, najczęściej w niedzielny wieczór. Lubię poświęcić trochę czasu na wybranie utworów nieoczywistych, odkrywanie nowości... To daje mi wiele radość i satysfakcji. Co jeden nowy utwór, który uruchamia ciarki na plecach, to spokój, że dobra muzyka ma się dobrze. Moje ostatnie odkrycie (choć wcale nie nowość) -  Julia Marcell (zwłaszcza jej "Echo" - polski refren naprawdę daje radę).

Dlaczego dziś o tym piszę?

Kto lubi i słucha na co dzień Trójki, to dobrze wie, że obchodzi ona swoje pięćdziesięciolecie. Dziś z tej okazji będzie Lista specjalnie z Teatru Syrena w Warszawie. Pomyślałam, że z okazji urodzin mogę napisać o moim ulubionym radiu parę słów.

W sumie nieprzerwanie słucham Trójki od jakiegoś 2000 roku, wprowadzając poranne zwyczaje włączania właśnie tej stacji, żeby potem, gdy nie można, czuć się bez tego jak bez ręki. Teraz już trudniej mi się uzależnić od czegokolwiek, rankami nieraz nie mam czasu posłuchać porannej audycji, ale nic nie zastąpi piątku z listą, sobotniego wieczoru z MO i poniedziałkowego budzika o 4 rano.


sobota, 17 marca 2012

Żywago. Ciągle żywy.

Znalazłam ostatnio wzór cudownie przetłumaczonej książki, cudownie czytającej się, wciągającej, czasem może z zagmatwaną fabuła, ale w sumie bardzo mądrą, z wieloma przemyśleniami. Uwielbiam książki, które nie są oczywiste. Które nie zawierają samej fabuły, a które są przeplatane mnóstwem myśli, które - albo są rozwinięte, albo można samej rozwinąć w kierunku, który sam się nasuwa. Można się z nim zgadzać albo nie, można mieć swój własny punkt zaczepienia, który zadowala, który rozwija. Po to się w końcu czyta książki. Aby rozwijały. Po to ja czytam. Często mam tak, że nie pamiętam dokładnie fabuły, nie pamiętam bohaterów (moja skaza...), ale za to wyciągam wnioski, myśli, spisuje myśli związane z treścią, do zeszytu z myślami, który już się kończy.

Książką, która zmusza wręcz do takich poczynań jest "Doktor Żywago" Borysa Pasternaka. To lektura, która zachwyca, wciąga, jest dobrze przetłumaczona, zawiera pełno wartościowych myśli. Nie chodzi mi o fabułę, o zawartość historyczną, o myśli na temat Rosji i okolic - to są rzeczy oczywiste. Chodzi mi o myśli o człowieku. O myśli oczywiste, które dopiero wypowiedziane nabierają kształtu i budzą natchnienie lub płoszą.


czwartek, 23 lutego 2012

Potężna dawka Świetlickiego.

Dziś kurier dostarczył wyczekiwane książki. Wśród nich "Wiersze" Świetlickiego. Uwielbiam jego wiersze, jednak dopiero ostatnio zdecydowałam się na kupienie jego wierszy (jakkolwiek to brzmi) - dzięki, Jadziu, za pomysł. Dzięki Tobie też parę innych cudowności poczytam, na które się wcześniej wahałam zdecydować.

Zbiór zawiera 535 wierszy mistrza. Wydanych w latach 1992-2009, ponadto 77 wierszy niepublikowanych i 44 rozproszone gdzieś. Na ile słów to się składa.

Słów pięknie dobranych, nieraz niesamowicie oddających to, co chciałabym ja sama napisać.  Język jest nieopisany, jak dla mnie, bo niby styl jednolity generalnie, ale każdy wiersz jest inny. A kiedy przeglądałam te jeszcze w sumie nigdy nie widziane, dawno napisane, to w ogóle bym nie rozpoznała, kto to napisał.

Siła słowa ukazana w każdym jednym wierszu; siła jednego zdania; plastyczność i kunszt.



czwartek, 16 lutego 2012

Oniryczna realność i Dubravka Ugrešić

Lubię inne sposoby pisania, inne powieści, mające sporą ilość przemyśleń, filozofii, ale jednocześnie pozwalające każdemu czytelnikowi wynieść z lektury coś dla siebie z jej treści. Teraz jestem w trakcie czytania książki Dubravki Ugrešić "Muzeum bezwarunkowej kapitulacji" (w międzyczasie tak zwanym, przeplatanym lekturą zadaną na ćwiczenia z literatury). Czyta się ją dość fragmentarycznie, mimo ogólnej ramy, zawiera mnóstwo, ale to mnóstwo cytatów, które są warte uwagi, mądre, a na pewno ciekawe.

Myślę, że trafnie książkę opisuje króciutka recenzja Mariny Warner, która znajduje się na tylnej okładce:
W "Muzeum bezwarunkowej kapitulacji" Dubravka Ugrešić stworzyła nowy ton wypowiedzi, mogący sprostać "onirycznej realności" współczesnej historii. Powieść pozostaje w pamięci: jak żadna inna obnaża konsekwencje zmian na mapie politycznej świata."

Oniryczna realność uderza. W życiu codziennym też, nie tylko we współczesnej historii. Ale to jest osobny temat; myślę, że każdy nieraz żył i miał wrażenie, że to tylko konwencja.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Czwarta, wpół do czwartej.

Zawsze, gdy nie śpię o wpół do czwartej, to czuję się bardzo pomiędzy, czuję się zawieszona między wczoraj a dzisiaj, które się niedawno zaczęło. Najczęściej jednak znakomita większość ludzi już śpi, nie ma z kim rozmawiać, więc jest się skazanym na siebie. A jeszcze bliżej jest do godziny czwartej rano. A o czwartej nad ranem to już Szymborska niech się wypowie zamiast mnie. 

Czwarta nad ranem
Godzina z nocy na dzień.
Godzina z boku na bok.
Godzina dla trzydziestoletnich.

Godzina uprzątnięta pod kogutów pianie.
Godzina, kiedy ziemia zapiera nas.
Godzina, kiedy wieje od wygasłych gwiazd.
Godzina a-czy-po-nas-nic-nie-pozostanie. 

Godzina pusta.
Głucha, czcza.
Dno wszystkich innych godzin.

Nikomu nie jest dobrze o czwartej nad ranem.
Jeśli mrówkom jest dobrze o czwartej nad ranem
- pogratulujmy mrówkom. I niech przyjdzie piąta,
o ile mamy dalej żyć.

piątek, 10 lutego 2012

(Nie)prowincjonalna rzeczywistość.

"Istnieją w niektórych miastach prowincjonalnych domy, których widok rodzi melancholię, podobną tej, jaką budzą najposępniejsze klasztory, najbardziej jednostajne stepy lub najsmutniejsze ruiny. ”
— "Eugenia Grandet" (pierwsze zdanie powieści), H. Balzac, tłum. T. Boy-Żeleński

I rzeczywiście istnieją.  Dziś nie tylko w miastach prowincjonalnych. Wszędzie. Są domy i bloki posępne. Budzące zamyślenie, melancholię i coś w rodzaju niechęci. 

Ile razy przechodziłam w tamtym roku w drodze na uczelnie obok takiego bloku; to była tylna jego część. Prawie zawsze słyszałam kłótnie,  dobiegające nieraz z kilku mieszkań jednocześnie. Przy dodatkowym widoku tych odrapanych ścian, leżących na ziemi klusek, innych resztek jedzenia, czasem i garnków; stojących nieraz na małych balkonach smutnych dzieci, patrzących na mnie ukradkiem (wyszły tam zapewne po to, żeby nie słyszeć kłótni, nie uczestniczyć), naprawdę potrafiło zniechęcić i wprawić w pewien rodzaj melancholii. Zwłaszcza, jeśli ma się w sobie pewien rodzaj wrażliwości.

Dziś jestem szalenie niekomunikatywna, to się też zapewne objawia w moich słowach, ale tak mnie naszło.

środa, 8 lutego 2012

Trochę myśli w sosie z chaosu.

Kilka dni temu opublikowałam na zupę parę słów na temat, który ostatnio mnie lekko zastanawiał. Masa ludzi uważa mnie za skrajnie nietowarzyską i niedostępną. To wcale nie wygląda w ten sposób. Po prostu nie umiem utrzymywać kontaktu z ludźmi. I niestety, rzeczywiście coś w tym jest. Nie chodzi tylko o tę sferę. Ostatnio zastanawiałam się nad powierzchownością, grą - budowaniem siebie dla innych. To zapewne wpływ lektury biografii Gombrowicza, który doskonały był w tej sztuce.

Pomijam już to, że każdy się wciela w różne role i jest inny wobec różnych osób ze względu właśnie na role. Ale chodzi o to, że nawet w tym robi się często sobie dobry PR, zbyt dobry względem rzeczywistości. A to już wynika ze sprzeczności między tym, kim się jest, jak się siebie widzi, a jak widzą nas inni. To czasem doprowadza do ciekawych sytuacji w życiu.

O wiele trudniej w tym całym galimatiasie mają osoby zamknięte w sobie i dość nieśmiałe, bo przez niezdolność do otworzenia się na świat, chowają się i nie dają poznać. Wiele tracą, choć z drugiej strony wewnętrzny świat tętni życiem.

Trudno powiedzieć, co lepsze.

sobota, 4 lutego 2012

Przekładaniec.

"A cóż dopiero, gdy tłumacz waży się też wystąpić w roli krytyka i otwarcie kwestionować wartość cudzych przekładów?" - Barańczak, "Mały, lecz maksymalistyczny manifest translatologiczny"

Zaczęły mi się ferie, więc więcej czasu na myślenie i szukanie dziury w całym podczas czytania. Także zrobię krok dalej, niż Barańczak.

A cóż dopiero, gdy czytelnik wazy się wystąpić w roli krytyka i otwarcie kwestionować wartość cudzych przekładów? Zwłaszcza, gdy nie zna oryginału ani języka?

Gdy tylko widzi, że zdania są szalenie niezręczne, gdy słowa nie pasują do kontekstu, gdy po prostu kiepsko się czyta, a wie się, że inne popełnione przez pisarza rzeczy są inne? Bezsensowne są zarzuty, zwłaszcza, gdy drugi, konkurencyjny, przekład nie istnieje. Ale czuje się niedosyt, że wie się, że można było jeszcze głębiej wniknąć  w powieść, wiersz, że coś uleciało między słowami. Od razu się nieraz przecież czuje, gdy się czyta jakiś fragment, że to było tłumaczone. To przykre, ale... Co zrobić, co poradzić. Ponarzekać można. A czasem nie można, no bo jest zarzut, "sama przetłumacz lepiej".

Ten cytat odnosił się do manifestu, który odnosił się do tłumaczenia wierszy, ale myślę, że spokojnie też może się odnosić do książek. Przecież równie dobrze można skrzywdzić książkę, co wiersz.

Grunt jednak, że jakiekolwiek przekłady danego autora są. Można poznać inne światy...

czwartek, 2 lutego 2012

Staroświecka jak przecinek...

Dziś wszyscy masowo o poezji, książkach, czytaniu. W telewizji, radiu, prasie. Szkoda, że to się zdarza tak rzutami i to najczęściej przy okazjach przykrych. Śmierć poetki musi się stać, żeby o książkach, poezji mówić więcej. I co smutnego zauważyłam, szwendając się po stronach o Szymborskiej, o notatkach na jej temat z dzisiaj - komentarze. Spora część traktowała głównie o ciemniejszej stronie przeszłości poetki.  Czy to naprawdę dziś jest ten dzień na przypominanie o tym? Jest za co Szymborską cenić i to jest ważne.

Z tych, które cenię najbardziej:



Trzy słowa najdziwniejsze

Kiedy wymawiam słowo Przyszłość, 
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.

Kiedy wymawiam słowo Cisza, 
niszczę ją.

Kiedy wymawiam słowo Nic, 
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie.




Zdumienie

Czemu w zanadto jednej osobie?
Tej a nie innej? I co tu robię?
W dzień co jest wtorkiem? W domu nie gnieździe?
W skórze nie łusce? Z twarzą nie liściem?
Dlaczego tylko raz osobiście?
Właśnie na ziemi? Przy małej gwieździe?
Po tylu erach nieobecności?
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
Za jamochłony i nieboskłony?
Akurat teraz? Do krwi i kości?
Sama u siebie z sobą? Czemu
nie obok ani sto mil stąd,
nie wczoraj, ani sto lat temu
siedzę i patrzę w ciemny kąt
- tak jak z wzniesionym nagle łbem
patrzy warczące zwane psem?


I wiecie, coś w tym jest, że nie zdała matury ze swoich wierszy.


Edycja (05.02)
Znalazłam dziś:


środa, 1 lutego 2012

Ufność i naiwność.

"Z mocną ufnością patrzysz w czekający cię dzień, ale zwlekasz z rozpoczęciem go, będąc panem nadzwyczajnej,  nie zajętej, nie obciążonej niczym przerwy między snem i dniem, przerwy, która stała ci się nagrodą, za obyczajne sprawowanie. Uszczęśliwia cię złudzenie stałego, prostego, nie rozproszonego, kontemplacyjnie w siebie zwróconego życia, złudzenie należenia zupełnie do siebie; gdyż człowiek skłonny jest chwilowy swój stan - czy jest on pogodny, czy chaotyczny, spokojny, czy namiętny - uważać za prawdziwy i trwały stan swojego życia i zwłaszcza każde szczęśliwe ex tempore czynić natychmiast w swej fantazji piękną regułą i niezłomnym zwyczajem, choć właściwie jest przecie skazany żyć bez przygotowania i pod względem moralnym z dnia na dzień."

Tomasz Mann /Pan i pies/ przeł. Leopold Staff 
"Opowiadania", wyd. Czytelnik, 1966

Ta książka, to jedna z moich ostatnich antykwariatowych zdobyczy. Polecam każdemu Manna, bo pisze w sposób, który moim zdaniem sam się przykleja do człowieka i chce się czytać więcej i więcej. A na pewno mogę to powiedzieć o tłumaczeniu Staffa. 
To chyba mój ulubiony cytat z tego zbioru, spośród tych opowiadań. Jest może trochę naiwny, ale ma coś w sobie. Chodzi za mną od paru dni wrażenie naiwności we mnie, w tym, co robię, to może i wszędzie zaczynam są imputować? 

Ciekawe. 






poniedziałek, 30 stycznia 2012

Postaci liryczne.

Uwielbiam wymyślać podmioty liryczne, które kompletnie nie są mną, albo są mną za bardzo. Wybór nie należy do mnie, a do czytelnika. Nie odsłaniać się, a budować zagadkę, poprzez niedopowiedzenia i półsłówka. Czasem niedowymyślone rzeczy wyrzucać za siebie. Wyrażać uczucia znane zbyt dobrze i zupełnie jeszcze nie poznane. Zastanawiać się nad tym, czym się jest i czym się mogło być, gdyby nie zbiegi okoliczności i ucieczki. Nie zastanawiać się czasem i spisywać, jaką postać podyktowały mi myśli i sprawdzać czy mogłaby przeżyć normalne uczucia, nienormalne i  przeżyć choć jeden dzień w normalnych warunkach. Budować poprzez opisy pośrednie, bezpośrednie. Kreować dialogi na tematy życiowe i zupełnie wyimaginowane.

Długi, dziwny dzień.

„Zwyczajne ziemskie szczęście, zaspokojenie pragnień, stające się udziałem olbrzymiej masy istot ludzkich — uwarunkowane ładem, prawem, nabożnością oraz wymogami obyczajów — jest ograniczone i niepełne, ze wszystkich stron ścieśnione zakazami i nieuniknioną rezygnacją. Losem istot jest poprzestawanie tylko na niezbędnym, niedostatek oraz wyrzeczenie. Nasze pragnienia nie mają żadnych granic, natomiast ich spełnienie jest ograniczone ściśle.”
Tomasz Mann – „Ostatnie nowele” , tłum. Walentyna Kwaśniakowa,  wyd. Czytelnik, 1958, s. 115-116.

niedziela, 29 stycznia 2012

Syndrom zapętlonej piosenki.


Syndrom często zakłócający rytm dnia, tygodnia, bo przecież jedna piosenka w głowie przez długi okres czasu może nieco nużyć, a najukochańsza stać się najbardziej irytującą.  To zresztą nie tylko samo granie w głowie, ale puszczanie bez przerwy w odtwarzaczu.

Ciekawe jest to, że najczęściej syndrom się powtarza co do niektórych piosenek, przynajmniej ja tak mam; nie wiem, jak reszta. Ułożyłam sobie TOP 5 takich utworów, które regularnie przychodzą mi na myśl. Albo przy okazji jakichś okoliczności, albo same z siebie. Gdzieś się słowo przypomni… Ktoś ją puści w radio. Cokolwiek.

Przestawiam więc zupełnie subiektywną listę utworów mocno zapętlonych.

1.      Myslovitz – Przypadek Hermana Rotha.
2.      PJ Harvey  - The mess we’re in
3.      Placebo – Every you every me
4.      Świetliki – Elektra
5.      Afro Kolektyw – Wiążę sobie krawat.


I na dziś jeszcze jeden wniosek: trzeba by było nauczyć się w końcu ściągać...

sobota, 28 stycznia 2012

Niech ginie puch i plusz / niech żyje chrom i stal [Afro Kolektyw]


Kiedy słucham muzyki, to sporą wagę przyjmuję do słów, które ją wypełniają. Nie muszą współgrać z moim obecnym nastrojem, choć najczęściej go odzwierciedlają. Ale muszą mieć to coś.

Od paru dni chodzi za mną Afro Kolektyw – wczoraj w Offensywie też nieco było na temat ich twórczości  (jak gdyby w odpowiedzi na to, co za mną chodzi o czego chciałam się dowiedzieć).

Dziś od rana utwór „Wiążę sobie krawat”.



Jeśli ktoś nie zna, niechaj słucha.  I słowa wyłapuje, tutaj wyjątkowo umiejętnie dopracowane i dobrane. Ma w sobie to coś. Trąci oksymoronem ogólnym - ta melodia wyliczanki przy refrenie, który jest prawdziwy i nie przystaje do dziecięcej wyliczanki. To jest chyba to, co sprawia, że "Wiążę sobie krawat" pasuje do syndromu zapętlonej piosenki.


Polecam też inne ich utworki, chociaż nie wszystkie ich teksty mnie urzekają.  

Reaktywacja - nie pytajcie, co było pomiędzy i dlaczego. Po prostu znów zaczynam pisać o literaturze i pochodnych.

K.I. Gałczyński - postać dla mnie ważna od podstawówki, tutaj obdarta z mitów, przesądzeń i tego, co się po prostu powszechnie o nim wiedziało... O miłości, ale nie tylko... Polecam do obejrzenia, zerknęłam parę dni temu na to i do tej pory chodzi mi po głowie.

P.S Dziękuje Marcie M. za natchnienie, by reaktywować to ważne dla mnie miejsce.